niedziela, 27 sierpnia 2017

wspomnienie wiosny u schyłku lata ...

Ależ to szybko zleciało! 
Mam wrażenie, że ledwie wczoraj mówiłam do siedzącej przy sąsiednim biurku A. że szczęśliwie mamy za sobą zimowe szarości i pluchy i że zaczyna się najpiękniejszy czas w roku. Dopiero co zachwycaliśmy się z W. pierwszą, cudownie świeżą zielenią na oplatającym mój płot winobluszczu. Zdawać by się mogło, że przed kilkoma dniami planowałam z L. długie, leniwe wieczory w ogródku,  przy winie i wtórze kumkania żab z pobliskich stawów. Chwilkę temu planowaliśmy z J. gdzie w tym roku spędzimy wakacje.

Ledwie wczoraj ...
A dziś już ogród pełen opadłych żółtych liści, chłodne wieczory i jeszcze chłodniejsze poranki Rozgrzewająca moc porannej kawy, czy wieczornej lampki czerwonego chilijskiego wymaga dodatkowego wsparcia ciepłym pledem, obrazki z wakacji blakną powoli pod powiekami a rozmowy krążą już wokół szkolnej wyprawki i sprawdzania, czy galowy strój jest jeszcze ok, czy trzeba pędzić po białą bluzkę i nowe tenisówki.

Czas pędzi.
Kilka dni temu L. dobiła mnie rzuconym znad kubka - ty wiesz, że ja już za dziesięć lat będę miała sześćdziesiątkę?!
- Nawet się nie waż mówić o tym kiedy do mnie przychodzisz! Za rzadko się spotykamy żeby tracić czas na takie pesymistyczne tematy! - rzuciłam natychmiast, świadoma, że tylko kilka miesięcy dzieli nasze rocznice. 
Niestety, to że zmilczymy kwestię upływu lat nie zmieni faktu, że on następuje, mam wrażenie, że od przekroczenia magicznej dla kobiet czterdziestki to nawet jakby szybciej. Coraz częściej uświadamiam sobie, że już mam z górki. Niedzielne popołudnie to jednak nie czas na takie rozważania, więc przeganiam szybko czarne myśli i wracam do tematu, który mnie przywiódł przed monitor.


Miniona wiosna i lato przyniosły sporo miłych chwil i to właśnie je chciałam zatrzymać na dłużej dzięki wpisom na blogu. Tak, by było czym wywołać wspomnienia za te dziesięć, czy dwadzieścia lat.
W telegraficznym skrócie, bez ortodoksyjnego pilnowania chronologii, urywki wiosny i lata 2017 zatrzymane w kadrze.

Na początek wiosenny weekend w Porto.

  Udało nam się znaleźć nocleg w jednej z cudownych kamieniczek w centrum starego Porto. Drewniane okiennice nie chroniły wprawdzie przed turkotem aut dostawczych przemykających o świcie po bruku, ale czy warto spać długo, gdy z okien ma się podobne widoki.

 
 Niespieszne snucie się wzdłuż nabrzeża Duoro, równie pięknego z jednej, jak i z drugiej strony...

 
  Na chętnych czekały też przeróżnego rodzaju łódki i stateczki, my pozostaliśmy na brzegu obserwując ich hipnotyczne kołysanie na falach.
Wszechobecne mewy, prawowite mieszkanki miasta, pozujące do zdjęć jak rasowe modelki
 

 Widok z kolejki gondolowej był równie urzekający, szkoda, że sama jazda trwa tak krótko, ale potem jest się już pod Klasztorem Mosteiro da Serra do Pilar i można podziwiać kolejne widoki
   
Jak na wielu mostach i kutych balustradach, także tu pełno jest pozostawionych przez zakochanych kłódek. Wyjątkowo wdzięczny obiekt do fotografowania ...

Na górnym poziomie mostu Ludwika I nie można się nie uśmiechać ...
Jak się już człowiek poczuje jak dziecko, to "dosiada" każdej napotkanej huśtawki ... 
By za chwilę znowu wspiąć się po kamiennych schodkach i znowu popatrzeć na miasto z góry...
 
Może nie tak słynny i nie tak żółty jak lizboński, ale też klimatyczny tramwaj zawiózł nas nad ocean...

A Atlantyk jakiś taki spokojny ... 

 Pieszo wzdłuż Duoro...

   A potem znowu snucie się po placach i uliczkach, z przerwami na sesje zdjęciowe 

 
 
 By na jednej z nich spotkać wyjątkowo nieufnego, ale jakże fotogenicznego kota ...


... albo sklep z rękodziełem ...



... albo biedaka przygniecionego ciężarem piękna ...

 
Sardynki, jeden z symboli Porto i dłuższa przerwa w sklepie z puszkami-pamiątkami.  Każdy mógł znaleźć puszkę ze swoim rokiem urodzenia, na każdej było kilka nazwisk osób urodzonych w tym samym czasie. Na "mojej" puszce Celine Diom i Will Smith. Sfotografowałam też puszki Clinta Eastwooda, Roda Stewarda, Meryl Streep, Singa czy Ala Pacino. Niestety, taka pamiątkę zabiorą ze sobą jedynie ci, którzy do porto przyjechali samochodem. Na lotnisku ze smutkiem patrzyłam na tych, którzy musieli swoje puszki wrzucić do specjalnych pojemników, bo ich przewóz w bagażu był niestety zabroniony


Kuchnia portugalska, to oczywiście owoce morza. Najlepsze serwują małe, rodzinne knajpki w bocznych uliczkach z dala od tras turystycznych. Tę delikatną, rozpływającą się w ustach ośmiornicę z grilla jadłam w właśnie w takim miejscu. Cztery stoliki, przy garnkach królowała Mama, gości obsługiwała Córka... prosto, domowo, naturalnie ... nie do podrobienia i nie do powtórzenia z mrożonką z Biedronki ...



c.d.n.

P.S.
Gdy czytałam komentarz Sunsette w Trójce właśnie zabrzmiał ten utwór. I stał się idealnym tłem dla Jej słów. Dlatego zamieszczam go tutaj, w tej dokładnie wersji, ze specjalną dedykacją dla Agnieszki.


Rumer "Slow"